Dziś moja pierwsza, krótka wizyta w Wiśle, choć rodzice bywali tu całkiem często (oczywiście wtedy kiedy nie byli jeszcze moimi rodzicami). Całkiem sprawnie udaje nam się znaleźć, tani parking (2zł/godz) choć miasto jest dość zatłoczone. Idziemy głównym deptakiem no i tata jak to tata nie może nie kupić sobie oscypka innych bardzo słonych produktów, na które mama patrzy z obrzydzeniem. Na rynku gra orkiestra i tańczą mażoretki. Widocznie coś się dzieje ale nie wiemy co. Idziemy trochę dalej, żeby nie stać w tłumie. W miejscowym gimnazjum rodzice spełniają swój obywatelski obowiązek i głosują w wyborach prezydenckich. Na kogo? Nie mam pojęcia. Przecież mam dopiero niecałe półtora roku. Potem oglądamy jeszcze z zewnątrz kościół ewangelicki. Niestety marny to widok bo właśnie przechodzi gruntowny remont. Znowu wracamy na rynek i siadamy przy fontannie. No wreszcie coś dla mnie. Moczę nogi, ręce i ogólnie jestem cała mokra ku mej wielkiej radości i powszechnemu niezadowoleniu mamy i taty. No ale to w końcu moje kochane "buko". Jeszcze trochę spacerowania i na koniec zachodzimy do cukierni "U Janeczki", gdzie można kupić "Ciacho mistrza" no wiecie tego co to skacze na nartach, widziałam go jak tata oglądał Olimpiadę w Vancouver. Cztery ciastka zabieramy do domu i udajemy się w drogę powrotną. Taki to już problem z młodszymi siostrami, można je zostawić z babcią ale nie na długo.