Miały być wąwozy i będą wąwozy. Nie udało się raz nie udało drugi ale może uda się za trzecim razem. Nauczeni doświadczeniami poprzednich dni tym razem zmieniamy nasze podejście i wyruszamy przed południem. Fakt jest gorąco, ale być może zniechęci to owady bardziej niż nas. Ponadto trzecie podejście zaczynamy od przeciwnego kierunku i udajemy się do leżącej obok Zwierzyńca, wsi Turzyniec.
I rzeczywiście tym razem się udaję. Choć trzeba się trochę pomęczyć idąc w palącym słońcu, co przy braku choćby jednego drzewa powoduje powszechne niezadowolenie ale i przyspieszenie tempa, w końcu docieramy do wąwozów. Ściany są najpierw na tyle niskie, że można jeszcze coś dojrzeć a promienie słońca dosięgają drogi. Im dłużej posuwamy się naprzód tym ściany wąwozu stają się wyższe, tym więcej drzew i upragnionego cienia ale niestety też, owadów. Na szczęście nie są to ogromne much a tylko komary co da się przeżyć. Widoki przypominają sceny z filmów, w których nic niepodejrzewający wędrowcy zostanę niedługo napadnięci przez czających się nieopodal rabusiów. Może dawniej tak bywało ale obecnie można to sobie jedynie wyobrazić. Mimo tego, iż jest całkiem bezpiecznie to musimy zawracać. Małe stópki naszych córek mają już dość i domagają się powrotu do auta i do miejsca, które męczy nas ale nie je, czyli na plażę. Tak więc ulegając żądaniom naszych pociech wracamy, ale cel został w końcu osiągnięty także jesteśmy zadowoleni